Zapada zmrok. Jestem zmęczona, ale postanawiam przejść się po mieście w poszukiwaniu spokoju. Mokre włosy lepią mi się do karku, jest mi zimno. Długa piżama miota mi się między nogami. Letnie noce są mroźne...
Czuję błogi spokój, czuję się jak anioł, czuję... lekkość.
Zamykam oczy i kołyszę się udając, że jestem w niebie. Unoszę ramiona i dotykam wiatru.
Oddycham głęboko i szybko.
Niech te chwile nie mijają. Tak bardzo chciałabym pozostać w tym błogim stanie, niech tylko liczy się teraźniejszość, nic innego.
Łzy płyną obficie. Moja sylwetka majaczy na środku drogi wysypanej żwirem a lampy oświetlają bladą, wychudzoną twarz. Zaczynam śpiewać, mój głos drży, żąda emocji, topi się w smutku, po chwili słowa przechodzą w szloch.
Księżyc spogląda na mnie żałośnie, na moje grzechy, na moją niedolę.
Wiem, że jutro wrócę do rzeczywistości, że jutro się obudzę i będę z utęsknieniem czekać na kolejny zachód słońca, by umówić się na spotkanie z czernią nocy.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz